Miałam kiedyś koleżankę.

Podobnie, jak ja  – mamę i psycholożkę.

Z tym, że w czasach, kiedy się koleżankowałyśmy ja byłam potrójną mamą a ona pojedynczą.

Jej córka był dla niej całym światem.

Choć koleżanka ta była bardzo aktywna zawodowo, całe jej życie kręciło się wokół Jej  dziecka. Córeczka wymagała niezwykłej troski, uwagi, zainteresowania i atencji. Miała ogromne potrzeby, które trzeba było spełniać. Trzeba było organizować czas sobie i jej, w taki sposób, aby dziewczynka NIGDY nie miała poczucia, że jej mama się nią nie zajmuje, że nie jest dla mamy najważniejsza i że mama nie ma dla niej czasu. Kiedy owa koleżanka planowała wyjść z domu, dwie inne osoby musiały stać na posterunku i godnie ją zastępować, bowiem tego wymagało dziecko. Dodam również, że córeczka obdarzona była niezwykłą miłością ze wszystkich stron. Była też – w oczach swojej mamy – najzdolniejsza, najpiękniejsza, najmądrzejsza i w ogóle naj, naj.

Nie mogło być przecież inaczej. Bo czyż KAŻDA MAMA nie czuje podobnie?

Otóż wyobraźcie sobie, że owa koleżanka uważała, że skoro jestem mamą trojga a nie jednego dziecka – nie jestem w stanie dać im tego, co ona może swojej jednej córeczce. Dodatkowo – moje dzieci, skoro jest ich trójka – nie wymagają tego, ani nie potrzebują, ponieważ mają “zakodowane”, że przecież są “jednym z wielu”. Wyglądało to tak, jakby każda mama (rodzic) miała pewną pulę miłości, pulę uważności, pulę troskliwości, pulę zachwytu nad swoim dzieckiem, pulę czasu. W jej odczuciu ona całą swoją pulę mogła przeznaczyć na to swoje jedno, najważniejsze na świecie dziecko. A ja – biedna matka trójki – całą swoją pulę mogłam co najwyżej podzielić na trzy i obdarzyć moich synów 1/3 miłości, troskliwości, uważności, zainteresowania, czasu…..

No i paradoksalnie moje dzieci przecież nie wymagały i nie potrzebowały wszystkiego na 100%, wszak było ich trzech…..

Moja koleżanka wielokrotnie dała mi odczuć, słowami i czynami, że tak to pewnie w wielodzietnych rodzinach wygląda….

I tak było do czasu, aż uświadomiłam jej, ku jej ogromnemu zaskoczeniu i niedowierzaniu, że w rodzinie, gdzie jest więcej dzieci wszystko się NIE DZIELI lecz MNOŻY.

Tak, właśnie MNOŻY.

To dziwne, bo jak można pomnożyć czas?

Można. Nie wiem jak, ale można.

Była ogromnie zdziwiona, kiedy pewnego razu powiedziałam jej, że moje dzieci dostają dokładnie tyle samo troski, uwagi, zainteresowania, atencji, czasu a przede wszystkim MIŁOŚCI, co jej córka, a mianowicie 100%. Nie mniej, nie więcej ale W PEŁNI. I każde z nich jest tak samo dla mnie ważne i tak samo jest dla mnie całym moim światem i chcę ofiarować mu to, co mam i to, co ono potrzebuje.

Kiedy zapalisz świecę, płonie jeden płomień. Kiedy pojawi się obok druga świeca, zapalasz ją od tej pierwszej  i masz dwa płomienie. Z jednego płomienia powstał drugi, jest więc dwa razy więcej płomienia. Tak samo jest z miłością. Drugie dziecko oznacza drugi płomień. Trzecie dziecko oznacza trzeci płomień. Czwarte – czwarty. I tak dalej. Płomienia, światła, ciepła, miłości jest więcej.

Bo w rodzinach “wielodzietnych”  jest po prostu WIĘCEJ.

Więcej miłości.

Więcej czasu dla bliskich.

Więcej uważności.

Więcej zainteresowania.

Więcej radości.

Więcej troski.

Więcej marzeń.

Więcej siły.

Więcej czułości.

Więcej zaspokojonych potrzeb.

Więcej jedzenia.

Ale też…..

Więcej odpowiedzialności.

Więcej obowiązków.

Więcej bałaganu.

Więcej prania.

Więcej sprzątania.

Więcej kłótni.

Więcej zmęczenia.

Więcej trudu.

Więcej płaczu.

Więcej konieczności zorganizowania.

Więcej kompromisów.

Więcej bezsilności.

Więcej zadań domowych.

Więcej par skarpet do połączenia…….

Jedyne, czego może być mniej to SNU.

Sen mamy (rodzica) w rodzinie wielodzietnej to towar deficytowy.

A także perfekcjonizmu. Wielodzietność to lekarstwo na perfekcjonizm.

Trudno to było zrozumieć tej mojej koleżance, bowiem była przekonana, że jak już jest więcej dzieci, to już jest wszystko jedno, że jakoś się wychowają jedno przy drugim i w sumie to już taka rutyna, że szkoda sobie głowy zawracać, bo przecież i tak nie jestem w stanie dać im tego wszystkiego, co ona swojej jedynaczce…..

A jednak.

Bycie mamą dwójki, trójki, czwórki, czy siódemki dzieci nie umniejsza naszych kompetencji.  Nie umniejsza też naszej atrakcyjności czy wartości – potrafimy zadbać o siebie i nie chodzimy umęczone w szlafroku cały dzień myśląc, że i tak tego “nie ogarniemy”.  A przede wszystkim nie zmniejsza naszego zaangażowania w przygotowanie do życia KAŻDEGO NASZEGO DZIECKA z należytą starannością. Z należytą uwagą i świadomością.

Wielodzietność napędza do działania. Pomaga się spiąć, zorganizować, rozwijać, wybierać, latać, przeskoczyć własne ograniczenia, odpuszczać…..

Piszę te słowa po dniu pełnym wrażeń, między usypianiem mojej małej córeczki (która już śpi) a czasem na czytanie bajki na dobranoc mojemu najmłodszemu synowi, który w wakacje chodzi nieco później spać. Kiedy on zaśnie będę miała dopiero “czas dla siebie” (i dokończę wpis), co jest w wakacje rarytasem, bowiem normalnie w roku szkolnym po bajce zajęłabym się pewnie “pogawędką o szkole” (albo o czymś ciekawszym) z najstarszymi. A potem miałabym chwilę dla siebie. Tak to już jest. Ale to nic, bo w rodzinach wielodzietnych czas i siłę się mnoży, nie dzieli.

Nie wiem skąd się wziął pomysł, aby kompetencje matki oceniać przez pryzmat ILOŚCI dzieci, kiedy istotne tu są inne wartości, takie jak świadomość rodzicielska, zaangażowanie w proces wychowania, doświadczenie, budowanie relacji czy też własna MISJA.

Zostawiam Cię z taką refleksją……

Jeśli spodobał Ci się ten wpis – udostępnij.

Dziękuję.

3 wątków z “Dar wielodzietności.

  1. Pingback: Relacje – niby nic, a jednak – recenzja książki. – Mama na całego

Skomentuj Mama na całego Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *