Mały Kaczorek bezradnie bawił się błotem. Zasmucony rozmyślał o tym, że na niczym kompletnie się nie zna i potrafi co najwyżej rysować błotniste koła. Przegrywał. Ciągle przegrywał.  O, choćby dzisiaj, kiedy grali z chłopakami w piłkę ulepioną z liści. Tamci strzelali gole, aż miło popatrzeć. Choćby Aramis – niby kundelek a grał, jak prawdziwy mistrz. Albo Prosiaczek Piotrek – niby taki grubasek a potrafił bronić bramki, że żaden gol nie dotknął siatki zrobionej ze starej sieci. Nawet Kogut Klaus, który był z nim w drużynie strzelił jedną bramkę. A on – Karolek – nic. Przegrany i tyle.

Kiedy znów zorientował się, że jego drużyna przegra wpadł w szał. Nazwał swoich kolegów głupkami, postanowił obrazić się nich i już nigdy więcej z nimi nie grać, skoro tacy są. Ale potem zrobiło mu się smutno. No, bo co będzie robił na podwórku bez kolegów? Jednak tak go ta przegrana dotknęła, że nie potrafił zachować się inaczej. Choć raz chciałby wygrać. Poczuć , jak to jest przyjemnie okazać się najlepszym. No, ale cóż. Karolek mógł chyba tylko przegrywać. Był beznadziejny.

Z westchnieniem wstał z błota. Otrzepał lekko skrzydełka. Nie przejmował się tym, że były zabłocone. Przecież i tak nigdzie nie poleci. Z zazdrością pomyślał o zaprzyjaźnionym wróbelku, z którym często dzielił się zimą ziarnem. Wojtek – tak miał na imię. Ten to potrafił fruwać. Słońce cudownie igrało w jego małych, ale jakże silnych skrzydełkach. Wznosił się ku niebu wysoko, wysoko, że czasem nie było go widać. A potem pikował w dół, że Kaczorek myślał, że zaraz roztrzaska sobie dziobek. A Wojtek, jak zawsze lądował z gracją. A Karolek co? Nawet z belki nie umiał sfrunąć.

Przegrany i tyle. Wlókł się w kierunku podwórka. Wiedział, że czeka go teraz ciężka rozmowa z kolegami. Sam nie wiedział, co robić. Dalej się obrażać, czy może pobawią się normalnie i już w żadne gry grać nie będą.

Z daleka zobaczył pasącego się na łące Kleofasa.  Czasem przychodził go podziwiać, patrzeć, jak jego silne muskuły ruszają się pod skórą. Taki Kleofas, piękny, rasowy Koń to chyba nigdy nic nie przegrał. Siłacz. Przystanął na chwilę i patrzył na jak Kleofas spokojnie skubie trawę. Nie mógł oderwać oczu od jego dorodnej postury.

– Halo Karolku –  odezwał się przyjaźnie Koń rozbudzając Kaczorka  z letargu  – na co tak patrzysz?

– A nic – odpowiedział Karolek – podziwiałem twoje mięśnie. Musisz być niesamowicie silny.

– W istocie – odparł Koń – jestem silny. Ale nie zawsze taki byłem. Bywały czasy, kiedy nawet wozu z jedną belą nie potrafiłem pociągnąć.

– Niemożliwe – zaciekawił się Karolek – przecież jesteś taki silny i masz takie muskuły.

– Teraz mam – odparł Kleofas – ale dużo ćwiczyłem, zanim sobie takie mięśnie wyrobiłem. Biegałem po lesie i  łąkach, brałem bele drewna na plecy i chodziłem z nimi leśnymi ścieżkami. O tak. Kiedyś byłem bardzo słaby, nawet najmniejszy ciężar był dla mnie nie do udźwignięcia. Zanim wygrałem wiele razy byłem przegrany.

To przecież niemożliwe, myślał Karolek. Nie wyobrażał sobie, jak taki silny Kleofas mógł ponieść jakąkolwiek porażkę. Trudno mu było w to uwierzyć.

Tak rozmyślając dotarł na skraj lasu. W jednym z drzew swoją dziuplę zagospodarowała zaprzyjaźniona wiewiórka. Karolek lubił bawić się z Wandą, ponieważ była bardzo wesoła i zawsze go rozśmieszała. Zrobił parę kroków w głąb lasu z nadzieją, że spotka koleżankę.

Rozglądając się wokół nagle poczuł przelatujący obok dzioba orzeszek. Za chwilę następny, następny i następny. Dobrą chwilę skupiał się na latających orzechach, zanim zorientował się, że to Wanda z taką precyzją wrzuca je sobie do dziupli. Przyglądał się temu w skupieniu i z podziwem. Dostrzegł stos orzeszków przygotowanych do wrzucenia i poczłapał w ich kierunku. Wziął jednego do dziobka i rzucił w kierunku dziupli. Jego orzeszek odbił się od kory drzewa i spadł na ziemię. Karolek spróbował ponownie tym razem przy pomocy skrzydełek z takim samym skutkiem.

–  No przegrany – pomyślał głośno a łzy napłynęły mu do oczu – przegrany.

– E…tam zaraz przegrany – rzekła Wanda, która usłyszała jego słowa – po prostu to twoja pierwsza próba. Myślisz, że ja zawsze tak idealnie wrzucałam te orzeszki do dziupli? Otóż nie. Zanim wrzuciłam pierwszy raz najpierw sto razy nie trafiłam. To jest kwestia wyćwiczenia i wprawy. Trenujesz – wygrywasz. A nawet, jak trenujesz, czasem może się zdarzyć, że i tak nie trafisz, bo masz na przykład gorszy dzień.

– Naprawdę? – zdziwił się Karolek – myślałem że potrafisz to od zawsze.

– Jak widzisz nie – odparła Wanda kierując swój wzrok na orzeszek, który właśnie nie trafił do dziupli – musiałam się tego nauczyć i ponieść wiele porażek, żebym teraz z taką łatwością mogła wrzucać te orzeszki do dziupli.

– A co to znaczy gorszy dzień? – spytał Karolek.

– No cóż – odpowiedziała Wanda – czasem zdarza się tak, że źle się czujesz, coś cię boli, albo nie masz apetytu i siły, albo nic ci się nie chce i jesteś smutny. Nie masz energii a wtedy trudno jest wygrać. Trzeba wtedy poczekać, odpocząć….

– Rozumiem – odparł Kaczorek zamyślony.

– Dobra, lecę po następną porcję – rzekła Wanda – nie zgromadzę zapasów na zimę w jeden dzień a dziś jest dobry czas. Za kilka dni skończę to znów się pobawimy. Na razie.

I już jej nie było a Kaczorek zobaczył tylko tańczący między drzewami rudy ogonek.

Karolek ruszył przed siebie, wciąż rozmyślając o tym, co usłyszał od Kleofasa i Wandy. Był przekonany, że oni od zawsze byli takimi zwycięzcami. Nie przypuszczał, że zdarzyło im się kiedyś ponieść porażkę….

– Ćwir, ćwir , cześć Karolku.

Karolek usłyszał głos Wojtka, ale nie widział go. Uniósł łepek w górę, gdzie jak przypuszczał dostrzeże swojego latającego przyjaciela. Ale Wojtka nie było na niebie. Gdzież on się podziewa?

– Tu jestem – ćwierknął Wojtek, tu…na ziemi.

– Na ziemi? – zdziwił się Karolek – ty, latający ptak?

– Tak. Pomóż mi.

Karolek spojrzał w dół. Mała nóżka Wróbelka utkwiła w korzeniu małego drzewa i ptaszek nie mógł się wydostać.

– Oj Wojtku – rzekł ze współczuciem Karolek – zaraz ci pomogę.

Szybkim, zwinnym ruchem Karolek chwycił w swój dziubek niefortunny korzeń i wyjął go z ziemi. Tym sposobem nóżka małego wróbelka została wyswobodzona i ptaszek był wolny.

– Och, dziękuję ci przyjacielu – zaćwierkał – bez ciebie bym tu niechybnie zginął.

– Naprawdę? – zdziwił się Karolek – jak to możliwe? Ja tylko wyciągnąłem korzeń.

– Nie umieszczaj swoich zasług, mój drogi – rzekł Wojtek – należą ci się podziękowania i tyle.

– Ale jak to się stało, że znalazłeś się na ziemi? Czemu nie latałeś?

– Szukałem robaków. My wróble często skaczemy po ziemi, żeby znaleźć coś do jedzenia.

– Gdybym ja umiał latać… – rozmarzł się Karolek – ..latałbym cały czas.

– O mój drogi – odparł Wojtek – czasem musiałbyś wylądować. Skrzydełka muszą odpocząć a i jedzenia w powietrzu nie złapiesz. A wiesz….latanie to trudna sprawa. Kiedy byłem mały, zanim się nauczyłem wiele razy spadłem w liście. Pamiętam ten pierwszy raz, kiedy rodzice kazali mi sfrunąć z gałęzi. Och. To było takie trudne. I tak okropnie się bałem, że spadnę.  I tak się stało. Ale za drugim razem upadek był już mniej bolesny. Pomału uczyłem się, jak układać skrzydełka, żeby uniosły mnie w obłoki…

– Nie mogę w to uwierzyć – zdziwił się Karolek – myślałem, że latasz od zawsze. To może ja też spróbuję? Pouczysz mnie…

– Bardzo chętnie Karolku, ale nie teraz. Zobacz, jak brudne są twoje skrzydełka. Z takim błotem daleko byś nie poleciał. Chodźmy lepiej nad staw. Tam umyjesz skrzydełka i zobaczymy, czy chwycą wiatr w swe pióra.

Karolek z ochotą przystał na propozycję Wojtka. Zgodził się, że jego skrzydełka są bardzo brudne od tego taplania w błocie. Zaczęły już mu nawet ciążyć. Z radością więc pomyślał o wykąpaniu się w stawie.
Ale kiedy nad niego dotarli ochota na kąpiel mu przeszła.

Na stawie bowiem odbywały się jakieś zawody. Łabędź, Żaba i Gąsior rywalizowali ze sobą o to, kto najszybciej dopłynie na drugi brzeg. Karolek i Wojtek zorientowali się, że to już któryś z kolei wyścig, gdyż walczyli zawzięcie, byli rozgrzani i przejęci a mieli przy tym niezłą zabawę.

Tym razem zwyciężył Gąsior. Nie omieszkał odtańczyć tańca radości i z dumą zaprezentować swe skrzydła.

– To nudne tak pływać w te i wewte – zakumkała Żaba – wygrywamy na zmianę. Umówmy się na jutro. Może ktoś z nas będzie miał inną kondycję.

– Masz rację Żabo – odezwał się Łabędź –  Jutro znów się pościgamy.

– Zaczekajcie chwilę – ćwierknął nagle Wojtek wzbudzając zdumienie ścigających  – a może nowy zawodnik sprawi, że znów poczujecie duch współzawodnictwa?

– Potrafisz też pływać? – zdziwił się Karolek – chcesz się z nimi ścigać?

– Nie ja – zaśmiał się latający ptaszek – ty!

– Ale ja nie umiem pływać – zarzekał się Karolek – nic a nic.

– A próbowałeś? – spytał dostojnie Łabędź.

– No….tak, ale….. – zawahał się Karolek

– Więc cóż masz do stracenia?

Oj, żebyś ty wiedział, jak dużo – pomyślał Karolek. Karolek, który uważał siebie za absolutnego przegranego, który  nie cierpiał przegrywać i który uważał, że każdy kto z nim wygra jest głupi.

– Sam nie wiem – zawahał się. Nie miał ochoty na kolejną porażkę dzisiejszego dnia.

– Jesteśmy już zmęczeni – zachęcał Gąsior – masz duże szanse.

W tym momencie Karolek przypomniał sobie wszystkie wyścigi, jakie odbył z kolegami. Biegał z nimi, skakał przez przeszkody, przeskakiwał z gałęzi na gałąź, próbował również pokonywać błotne kałuże.

Wszystko zawsze kończyło się przegraną.

Jego  przegraną.

Ale pływać jeszcze nie próbowali.

A w tym momencie, po tylu rozmyślaniach i rozmowach poczuł, że da radę.

Poszedł w zarośla oczyścić skrzydełka. Bardzo się cieszył, że Wojtek wciąż mu towarzyszy. W końcu był jego przyjacielem, a przyjaciele potrafią podnosić na duchu, nawet, gdy się przegrywa i wcale nie ma ochoty się z nimi gadać.

Kiedy był już gotowy zawodnicy stanęli na brzegu. Sygnałem startu było ćwierknięcie Wojtka.

Ruszyli. Karolek czuł niesamowity przypływ energii. Wciąż powtarzał sobie słowa Kleofasa – dużo ćwiczyłem i dlatego jestem taki silny. Karolek też dużo pływał, choć wcześniej uważał, że to nic takiego.  I słowa Wandy – wiele razy nie trafiłam, zanim nauczyłam się tak rzucać. Karolek też wiele razy poniósł porażkę, zna już jej smak. I słowa Wojtka –  zobaczymy, czy twoje skrzydełka chwycą wiatr w twe pióra. Ale Karolek już wiedział, że to nie skrzydełka są jego atutem a nogi. To jego nogi, które są jak najlepsze płetwy chwyciły podwodny wiatr w żagle i parły do przodu jak natchnione. Wiedział już, że tu tkwi jego siła. Aramis może sobie świetnie kopać i trafiać do celu, Piotrek bronić a Klaus przeskakiwać żerdzie, ale to on, Karolek jest najlepszy w pływaniu. O….już teraz wie, w co się będą jutro bawić….

Karolek płynął tak szybko, że tylko kątem oka dostrzegł, jak po kolei wszyscy odpadają. Najpierw Żaba, potem Gąsior a na końcu Łabędź. Dopłynęli do mety, ale to on – ciągle przegrywający Kaczorek Karolek tym razem wygrał.

Och…w geście radości zrobił podwodne salta.

– Brawo Karolku – ćwierkał radośnie Wojtek  – wygrałeś, czyż to nie cudowne uczucie?

– Wspaniałe – odrzekł Karolek. Cieszył się niezmiernie aż zapomniał o swoich współzawodnikach. Och, jakże to miło wygrać. Jakie to niesamowite uczucie…. ale zaraz. Przegrani pewnie się na mnie obrażą, że wygrałem i już więcej nie zachcą ze mną pływać…..

– Gratuluję Karolku – pierwszy przyszedł Gąsior – to był niesamowity wyścig.

– Ale masz parę w nogach – wtórował mu Łabędź – Takiej szybkości to ja już dawno nie widziałem.

– Nie mam z tobą szans – dołączyła się Żaba – ale mimo to zapraszam cię na kolejny wyścig.

Karolek aż oniemiał z wrażenia. Przegrani gratulują mu zwycięstwa i jeszcze chcą dalej się ścigać?

To niesamowite.

Karolek był zachwycony. Cały dzisiejszy dzień….kolejna przegrana z przyjaciółmi, potem spotkania i rozmowy z kolegami….och ile się dziś nauczył.

Cieszył się z tego, że dowiedział się, co zrobić, gdy się przegra.

Z radością pobiegł do swoich przyjaciół, żeby opowiedzieć im, co mu się przytrafiło i zaprosić ich na jutrzejszy wyścig.

 

 

Przeczytaj kolejną bajkę

W Chatce Baby Jagi – o mocy baśni i opowieści.

W Chatce Baby Jagi – o mocy baśni i opowieści.

O tym, jak dużą moc mają baśnie i opowieści pisałam już wiele razy.  Przesłania zawarte w baśniach mają cudowną właściwość zasiewania zmiany a ludzie, zwłaszcza dzieci niezwykłą umiejętność odczytywania tego przesłania na poziomie podświadomym.  Im bardziej baśń nasycona emocjami, tym większą ma moc. A jeśli baśń opowiedziana jest interaktywnie, z wykorzystaniem przestrzeni, rekwizytów, z pobudzeniem zmysłów ta moc może być ogromna. Z tego też powodu należy bardzo, bardzo uważać, jakie treści docierają do naszych dzieci i w jaki sposób są przekazywane. A ja, wraz z rodziną, przeżyłam przygodę, która dała  możliwość zanurzenia się w opowieści o Babie Jadze i odwiedzenia jej Chatki.
ZAGUBIONA ZABAWKA

ZAGUBIONA ZABAWKA

Kiedy dziecko zgubiło ulubioną zabawkę i nie może sobie z tym poradzić.
KAŻDE DZIECKO MA TALENT

KAŻDE DZIECKO MA TALENT

Opowiadanie dla rodziców o tym, jak zachęcić dziecko do rysowania lub innej twórczości poprzez opisową pochwałę.
PRZYGODA MAI

PRZYGODA MAI

Opowiadanie dla dzieci i rodziców o dziewczynce, która szła po raz pierwszy do przedszkola i bardzo się tego bała.
ŁOWCA MARZEŃ

ŁOWCA MARZEŃ

Opowiadanie dla wszystkich o tym, jak sprawić, by spełniały się marzenia.